1. Wspomnienia z okresu II wojny
światowej
W mroku ranka 1 września 1939
roku przez Kośmidry przeszła niemiecka tyraliera. Ewakuacja
pozostałych na posterunku granicznym strażników i członków
„Związku Strzeleckiego” odbywała się korytem rzeki Lublinicy.
Wycofujący się żołnierze polscy mieli w planie Rumunię, nie
wszystkim udało się tam dotrzeć. Wycofujący się z Kośmidrów
nie spotkali Wojska Polskiego, które miało stacjonować w lesie na
wschód od miejscowości. Minęli Wymyślacz, gdzie znajdowały się
okopy, po drodze spotykali poległych żołnierzy i słyszeli odgłosy
bombardowania Lipia. W Lublińcu nie było żadnego wojska, zaskoczył
ich widok niemieckich chorągwi i swastyk. Przez Złoty Potok,
Lublin dotarli na Ukrainę, gdzie w przebraniu ukrywali się przez
kilka miesięcy. Byli świadkami prowadzenia polskich oficerów i
żołnierzy do Katynia. Pod koniec grudnia na rozkaz Stalina wszyscy
pochodzący zza Buga mogli wrócić do domów. Otrzymali przepustki
upoważniające do przekroczenia granicy w Lublinie. Dzięki
fortelowi przekroczyli granicę w Herbach. Wrócili do domów i był
to początek ich nowej historii. Wcieleni zostali do niemieckiego
wojska Wehrmachtu i musieli strzelać do „swoich” (ze wspomnień
uczestnika wydarzeń). Od jesieni 1941 roku wcielano do Wehrmachtu
wszystkich mogących iść na front, również młodzież o polskiej
identyfikacji narodowej. Później nadawano obywatelstwo niemieckie
rodzinom walczących czy poległych na froncie niemieckim. Szczęściem
było dostanie się gdzieś daleko, gdzie szanse strzelania do brata
czy kolegi były mniejsze. Zdarzało się, że narażając swoje
życie, żołnierze ci strzelali w powietrze. Dostając się do
niewoli mogli przejść do „Andersa” lub „Maczka”.
Tragedią było powoływanie do
wojska 15 i 16 – letnich chłopców, którzy mogli bawić się w
wojnę, ale nie uczestniczyć w niej. Bez żadnego przygotowania
wojskowego posyłani byli na front, gdzie ginęli jako pierwsi.
Ironią było to, że ginęli za sprawę, która była przegrana,
powołania otrzymali pod koniec 1944 roku, w święta Bożego
Narodzenia byli jeszcze w domu, 9 maja 1945 roku, gdy podpisywano
upadek Rzeszy Niemieckiej, ich już nie było wśród żywych.
Po wybuchu wojny rozpoczęła
się konfiskata mienia, odpowiedzialnym był Trojchendler,
mieszkający na Królowiźnie (budynek p. Król). W tym czasie
skonfiskowano współmieszkańcom o polskich przekonaniach materiały
budowlane i przekazano rodzinom o niemieckich przekonaniach
(dwójkarzom) oraz wybudowano kilka budynków w lesie przy drodze do
Łagiewnik Małych. W czasie wojny uległy one zniszczeniu, po wojnie
pozwolono rozebrać ruiny a materiał budowlany zabrali poszkodowani
przy konfiskacie. (ze wspomnień p. A. Kusia).
Mieszkańcy represjonowani byli
za polskie, a później niemieckie pochodzenie, za przekonania, za
stan posiadania, za podejrzenia i bezpodstawne oskarżenia. Nasi
współmieszkańcy dzielili los więźniów obozów koncentracyjnych
w Rawiczu, Buchenwald. Ginęli w Katyniu i na frontach po stronie
niemieckiej i polskiej. W lagrach Nifka, Radocha, w Mysłowicach i
Michałkowicach. Kobiety wywożono na roboty do Niemiec. Podejmowane
były próby wysiedlania całych rodzin albo poszczególnych osób i
nie zawsze wiedziano dlaczego. Represje trwały do końca 1945 roku.
Z polskich i rosyjskich obozów powrócili Jan Gałuszka, Jan Ledwoń,
Jerzy Albrecht, Józef Kopyto, Kubiś, Lukoszek, Józef Rubiś,
Weber, Małek, niektórzy z nich dopiero po 5-ciu latach od
zakończenia wojny.
Część
mieszkańców Koszwic wraz z całymi rodzinami dobrowolnie rozpoczęło
emigrację na zachód, pozostawiając niejednokrotnie dorobek całego
swojego życia. Uchodzili przed zbliżającymi się wojskami
radzieckimi, był to początek 1945 roku. Po kilku miesiącach
tułaczki po Niemczech niektórzy wrócili, bardzo uroczyście witani
przez władze Polski Ludowej. Ale powrót do domów rozczarował ich,
zastali puste, zdewastowane domy i gospodarstwa.
Podczas wojny polskie książki
ze szkolnej biblioteki przechowywane były przez rodzinę Króla, a
po odzyskaniu niepodległości zwrócone zostały szkole.
2. Legendy o Tivoli i
Kajowskim
Kronikarze
wspominają piękną leśniczówkę - nazywaną zamkiem - stojącą
do końca XIX wieku w pięknym parku, w którym rosły wiekowe drzewa
i mieścił się duży staw parkowy. Mowa tu o Kajowskim i Tivoli.
Wśród starszych mieszkańców krąży podanie o tym miejscu. „W
drewnianym zamku uchodzące z Rosji wojska napoleońskie urządziły
szpital dla ciężko chorych, a nieopodal cmentarz dla zmarłych
Tivola. Kiedy ścigające wojska rosyjskie i kozackie zbliżyły
się do stacjonujących w lesie Francuzów nastąpiła ich ewakuacja.
Zdrowsi i silniejsi poszli na zachód przez Proszenie i Ptokowe, tu
doszło do starcia, którego upamiętnieniem jest kapliczka „Na
Żyda”. Chorzy i słabsi Francuzi przedostali się do wsi, część
zmarła z wycieńczenia, część wróciła do swojej ojczyzny, kilku
osiedliło się w tutejszej okolicy”.
Były
nauczyciel tutejszej szkoły Birkhoven, w kalendarzu z lat 20 pisze
tak: „ W odległości około 20 minut od wsi, w lesie Tivoli
była łąka, przez którą wił się strumyk. Łąka służyła
jako miejsce organizowania różnych imprez dla pracowników
nadleśnictwa i uroczystości szkolnych. Obok urządzone było
stoisko dla oberżysty, który zaopatrywał gości w jadło i napoje.
Mniej więcej w środku stał duży grzyb, pod jego kapeluszem były
stoły, krzesła i ławy dla utrudzonych gości. Niedaleko stał
drugi, mniejszy grzyb, gdzie często wywijano nogami w tańcu do
późnego wieczora przy świetle smolnych pochodni.”
Ze wspomnień mieszkańców „Na
Kajowskim za pierwszą łąką była aleja z mostkiem. Zaraz na
brzegu potoku, po obu stronach alei leżały dwa duże głazy. Dalej
rozciągał się pagórkowaty teren z porozrzucanymi kamieniami. Były
one złożone tam dla upamiętnienia pogrzebanych tu żołnierzy
francuskich.”
Z kroniki szkolnej prowadzonej
przez Wandę Kawę „Na Kajowskim … rosną stare dęby. Są to
wysokie drzewa; o grubych pniach – jeden pień obejmuje 3-4
mężczyzn. Wieku tych dębów ustalić nie można, ale wszyscy je
wymieniają jako okazy bardzo stare. Jedni twierdzą, że mają 300
lat inni nawet 700. Tuż za wsią, w lesie na tak zwanym Tivole był
2 ha rezerwat leśny, ale po roku 1946 został wycięty. … były (
tam) groby żołnierzy francuskich jeszcze z roku 1812. Groby
zaopatrzone były w tabliczki z nazwiskami poległych. Kiedy wycięto
las, ziemię zrównano, pozostały jeszcze jakieś kamienie w tym
miejscu.”
Niedaleko Kajowskiego, przy
potoku Lisowickim, zanim powstała szosa było miejsce budzące
strach. Droga schodziła w dół na poziom obecnego potoku,
pokonywało się go w bród. Stare rozłożyste dęby nie
przepuszczały światła nawet w południe.
„Na Kajowskim miało być
zakopane złoto w garncach. W czasie, gdy śpiewano Pasje, łotwiyrała
się ziemia i czyściło się złoto. Tutejsi poszukiwacze złota
widzieli zdobione karoce z wystrojonymi gośćmi, a w zaprzęgu były
dzikie świnie. Inni w niedzielę palmową, z palmą, świecą i
kredą kopali przy dębach, szukając złota. Którymuś udało się
dokopać do garnca, ale nie mog wytargać go z ziemi. Mozoląc się
ponad miara, zaklął (Niych to diobli) i wtedy pojawiły się
diobły, nieszczęsny poszukiwacz łosiwioł ze strachu, a skarbu nie
posiodł.” Z opowiadań Stanisława Warzechy.
3. Narodziny Koszwic
Kośmidry
w całości przydzielone zostały do Polski podczas wytyczania
granicy w maju 1923 roku „Mała Komisja Graniczna” trafiła do
gospody, gdzie odbywało się wesele Tomali. Trudno ustalić, co było
powodem podzielenia wioski czy wielka gościnność weselników i
późniejsze zmęczenie komisji, czy namowa gospodarzy, a może tak
było ustalone odgórnie? Trudno uwierzyć, że Polacy zgodziliby się
na taką pomyłkę. Granice wytyczono prostą drogą na południe a
nie jak przewidywano na zachód od Kośmidrów. 15 rocznicę powrotu
Heidehammer do Rzeszy obchodzono bardzo uroczyście, a wesele stało
się momentem narodzin niemieckiej części Kośmidrów.
4.
Kataklizmy
Powodzie zdarzają się
na tych terenach dosyć często:
Powódź w 1922 lub 1923 roku
zniszczyła kanał wodny do młyna wodnego „Gabor”, ze względu
na podział wioski kanał nigdy nie został wyremontowany i młyn
przestał pracować.
W roku 1967 lub 1968 po
obfitych deszczach nastąpiło zerwanie grobli mniejszego stawu na
wysokości pola Jendrzejczyka (obecnie Badury). Powstała wyrwa na
około 10 metrów szerokości i kilka metrów głębokości.
Uwolniona woda wyrwała ponad stuletni dąb wraz z korzeniami,
zniszczyła siano i wszystkie uprawy na polach w trójkącie, który
tworzy rzeka Lublinica, stawy i potok Podgroblański.
W 1971 roku woda zerwała mnich
dużego stawu koło leśniczówki, przelała się przez drogę i
uczyniła spustoszenie w hodowli rybnej.
Tragiczną w skutkach była
pamiętna powódź z lipca 1997 roku, zalane domy i zabudowania,
zniszczone płody rolne i podmyte szosy (Sotwina).
O przeżyciach popowodziowych
opowiadał Henryk Chmiel. „Babcia pracowała na polu, było tam
tyle raków, że je pozbierała i poszła ugotować (raki to
przysmak). Gotowanie nie wymagało jednak stania przy piecu, więc
poszła z powrotem na pole. Po chwili usłyszała straszne skomlenie
psa i wróciła na podwórze. Własnym oczom nie mogła uwierzyć,
kiedy zobaczyła raka uczepionego psiego pyska. Zagadką było dla
niej, jakim sposobem rak wyszedł z gotującej się wody i zaatakował
psa”.
Pożary
Wymieniam za K. Koszarkiem :
1786 – pożar leśny od Kokotka po Lubliniec, 1949 – pożar ok.
150 ha lasów kośmiderskich, pogorzelisko zaczynało się przy
zabudowaniach Kały, 1 czerwca 1973 r. wybuchł pożar młodnika (na
pożarzysku z 1949 r.) spłonęło 100 ha lasu.
Płonęły również
zabudowania gospodarcze. Na przestrzeni kilkudziesięciu lat
zapamiętano pożary: u Szczesnego, Kopyty, Piechaczka, Smyły,
leśniczówki przy stawach oraz pożar stodoły nadleśnictwa.
Pamiętne były pożary w 2003 roku, kiedy to płonęły zabudowania
na Betoniarni, Proszeniu, Ptokowym i stodoła u Webra. Ostatni pożar
tej serii był 19 czerwca 2003 roku.
5. Trochę faktów
Podczas
budowy szosy do Lublińca w latach 70 wycięto kilka dębów,
rosnących przy Wydymaczu na Kuźnicy. Obecny przy tym P. Bronder
przeliczył liczbę pierścieni i określił ich wiek na około 140
lat. Porównując je z dębami na ulicy Stawowej ocenił, że sadzone
były w tym samym czasie. Podczas budowy szosy wycięto również
kilka starszych dębów w lesie, niedaleko Kajowskiego, przy potoku
Lisowickim.
W latach 60 latem organizowane
były akcje zbierania stonki, musieli w niej brać udział
przedstawiciele każdego gospodarstwa rolnego. Rano mieszkańcy z
naczyniami rozpoczynali wędrówkę po wszystkich polach i zbierali
stonkę.
Po
II wojnie światowej Jednostka Wojska Polskiego zebrała wszystkie
kamienie graniczne z tej okolicy i złożyła je w trójkącie dróg
koło szkoły i na placu na Kuźnicy. Do dziś zachowało się tylko
kilka kamieni granicznych.
W 2005 roku podczas wichury
przewrócił się najokazalszy i najstarszy dąb na Kajowskim. U
podstawy miał około 4,5 metra średnicy. Z pewnością był to
najczęściej podkopywany dąb w celu poszukiwania złota. Po lewej
stronie drogi w lesie, jak gdyby na grobli nieistniejącego stawu,
rośnie kilka starych dębów.
Najstarszą mieszkanką
Kośmidrów była Antonina Gałuszka ( 1890 -1990). , najstarszym
mieszkańcem Koszwic, Franciszek Jendrzejczyk.
6. Różne
W opowiadaniach starszych
mieszkańców pojawia się określenie, że „kogoś powodziło”,
oznaczało to, że nagle bardzo dobrze znane miejsca zmieniały się
i ludzie błądzili. Na Snelach powodziło Marczyka, na polnej drodze
z Dolniaka do Kośmidrów powodziło Antoniego Bednarka, na obecnej
ulicy Stawowej powodziło Pawła Böhema. Inne tego typu miejsca to
Kolejka przed Ptokowym, las u zbiegu ulicy Lublinieckiej i drogi do
Lublińca.
Na początku XX wieku dzieci z
obecnych Koszwic uczęszczały do szkoły w Kośmidrach, było to
czasami kilka kilometrów. Z opowiadań p. Chmiela „ Ołma do
szkoły chodziła z Potaszni, kiedy przychodziła zima i zamarzały
stawy, dzieci skracały sobie drogę przez staw młynarza. Pewnego
razu lód był słaby i przeskok przez przerębel nie udał się
Desce, zaczął się topić, pomogła mu Ołma przy użyciu
fojerhoka. W szkole wszyscy dostali lanie od nauczyciela, ale
najwięcej Deska. Z nauczycielem związanych było więcej opowiadań.
Podczas nauki śpiewu Sznura grał na gajdze (chyba chodziło o
skrzypce), brat Ołmy miał śpiewać, ale mu to nie wychodziło,
rozsierdzony nauczyciel rozbił na głowie nieszczęśnika gajdze.
Tego uczynku nie darował ojciec poszkodowanego, jednakże
przeprosiny nauczyciela w postaci flaszki załatwiły sprawę
polubownie.”
Parowozy były środkiem
wychowawczym dla dzieci, dymiący i gwiżdżący potwór przypominał
o powrocie do domu. Starsi mieli atut w ręce, ponieważ Kolejka była
powodem śmierci Kosa i utratą nogi dziecka - Jerzego Kubiaka.
Podczas poboru wody do parowozu (na moście na Kuźnicy) dzieci bez
wiedzy maszynisty weszły na parowóz, po ruszeniu maszyny starszy i
zwinniejszy zdołał bez problemu opuścić maszynę, młodszy dostał
się pod koła ruszającej kolejki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz